Zacznijmy od tego, że to nie będzie żadna cukierkowa opowieść o życiu jak w bajce. Nie, żebym narzekała, bo staram się cieszyć każdą chwilą i jestem wdzięczna za to, w jakim miejscu się teraz znajduję, ale chce być także obiektywna, a właśnie obiektywnie rzecz biorąc, to wcale nie była łatwa zmiana. Jaka zmiana? Co nie było takie łatwe?
5 lat temu postanowiłam przeprowadzić się do Belgii. Sama decyzja zapadła dość szybko. Słowo się rzekło i dzień po obronie wsiadłam do autokaru z myślą, że coś zmienia się nieodwracalnie. Wcale się nie myliłam i teraz chcę Wam o tym opowiedzieć.
Pewnie każdy kojarzy, w jakim kraju znajduje się stolica Unii Europejskiej. Potrafisz wskazać go na mapie i słyszałeś o belgijskiej czekoladzie? Mniej więcej właśnie tyle wiedziałam o miejscu, które ma się stać moim nowym domem.
Początki
Start był łatwy, a może tylko nie należał do tych najtrudniejszych? Po czasie patrzę na to z trochę innej perspektywy.
Miałam zapewniony dach nad głową, więc jeden problem mniej. Dostałam też chwilę, aby oswoić się z nowym miejscem, bo chociaż pracę znalazłam dość szybko, miałam zacząć dopiero po dwóch miesiącach. Nie myślcie tylko, że zaczęłam na stanowisku dyrektorskim. Powiedzmy, że zaczynałam od podstaw (kiedyś napisze również o tym), no bo przecież ni w ząb nie mówiłam, a co jeszcze lepsze, nie rozumiałam niderlandzkiego. O zgrozo, co to była za plątanina głosów w mojej głowie. Mam już gotową regułkę, kiedy ktoś pyta mnie o ten język. ‘Pomieszaj trochę angielskiego z niemieckim, a pomiędzy wtrącaj co chwilę francuskie słówka.’


Miałam tu bliską mi osobę, którą obecnie nazywam już mężem. I tu też muszę przyznać, że wiele mi to ułatwiło. Gdy teraz myślę nad tym, czy zdecydowałabym się na samodzielny wyjazd do obcego kraju (a miałam taki w planie, zanim poznałam Tomka), odpowiedz jest natychmiastowa. NIE! Wiem, że wiele osób tak robi i jestem pełna podziwu. Dla mnie największym szczęściem była druga rodzina tu na miejscu. Bez nich nie byłabym, tu gdzie jestem, za co wielkie dzięki!!
No właśnie, ludzie i rodzina. Chyba to było dla mnie najtrudniejsze w całej tej przeprowadzce. Zostawić swoją rodzinę i przyjaciół po to, by ruszyć w nową podróż. Z czasem to wcale nie staje się łatwiejsze. Chociaż na swojej drodze spotkałam cudownych ludzi (tych mniej cudownych oczywiście też), którzy stali się moją rodziną i przyjaciółmi, nigdy nie przestanie mi brakować jakiejś części mnie. Wiem wiem, to brzmi trochę ckliwie, ale myślę, że nie jestem jedyna.

Kolejna rzecz na liście zmian to miasto. Olsztyn a Brugia. Nie będę się teraz rozpisywać nad wszystkimi różnicami i podobieństwami, chce tylko zwrócić uwagę na dwie rzeczy, które sprawiły, że nie do końca potrafiłam się tu odnaleźć. Zbyt mało natury i tłumy turystów.
Tak tak, chociaż na zdjęciach powyżej, możemy zobaczyć piękny kanał, nad którym króluje zieleń, to takich miejsc jest naprawdę niewiele. Możliwe, że moje wymagania są trochę zbyt wysokie, jednak Olsztyn i okolice przyzwyczaiły mnie do wszechobecnej natury, co szczerze uwielbiam. Tutaj musimy się ratować jakimiś wyjazdami, aby po przebywać sam na sam z naturą.





Sam na sam… w ten sposób przechodzimy do punktu numer dwa na liście ” NIE LUBIĘ W BRUGII ”. Wszechobecni turyści. Brugia to miasto turystyczne, które rocznie odwiedza ponad 8 milionów turystów. Zdarza się, że stosunek mieszkańców do turystów wynosi 1 do 3. Naprawdę nie byłoby w tym nic drażniącego, gdyby nie to, że ciężko przyjeść ulicą, zajść do sklepów odzieżowych czy nacieszyć się pięknem miasta, które przyznaje – zachwyca.
I może się pojawić pytanie, jak w Photoshopie tak pięknie wymazać te tłumy? Odpowiedz jest prosta. Przez obecną sytuacją na całym świecie, miasto opustoszało, a ja na nowo się Nim zachwyciłam.

Oczywiście, spacerując po mieście, nie mogło zabraknąć frytek, które pokochałam miłością szczerą i prawdziwą od pierwszego momentu.
Nie mogę powiedzieć, czy życie za granicą jest trudne, czy proste. Myślę, że można to naprawdę widzieć w różnych barwach. Ja jednego dnia widzę to czarno, innego za to zachwycam się jak tęczą po deszczu. Może o to tu chodzi, aby cieszyć się tym, co nas otacza… a gorsze momenty przeżywać po to, aby w te dobre dni móc jeszcze bardziej je doceniać? Jak myślicie? Macie podobnie, a może widzicie to jakoś inaczej?
fot. M.S – dzięki
4 komentarze
Pieknie napisane
Dzięki siostra 😉
Piękny wpis i jeszcze lepsze podsumowanie. Życie za granicą, mimo że z pozoru proste, wymaga dużej odwagi i wystawia nas na próbę.
P.S. Pusta Brugia to coś niespotykanego 😮
BUZIAKI!
Spychi, dzięki, Ty już wiesz najlepiej za co 😉